Trudne momenty w życiu czasem łatwiej wyrazić wierszem.
Ten jest o tym, jakie widoki mogą się przed nami otworzyć, kiedy pokonamy lęki, uporamy się ze zranionymi uczuciami, poczuciem winy i nieufnością. O tym, jak można (i że można) zaciągnąć się świeżym powietrzem po rozstaniu. I czuć się dobrze z samym sobą.
*** 4.7.12 ***
Nieosłonięte przylądki mojego ciała
tak długo targane wiatrami
obmywane przez wzburzone fale
– są czyste
Woda płynie spokojna
Postrzępione brzegi moich dłoni
w których zamieszkały lęki
tak rzadko wychodzące ze swoich skorupek
– są gładkie
Prostują się jak skrzydła mew robiąc przy tym dużo hałasu
Ostre skały nieufności
wbijające się pod obojczyk pragnień marzeń i snów
oraz zielonych strzelistych nadziei
– złagodniały
Pozdzierana skóra do skóry skóra do skóry skóra
Wysokie bałwany zranionych uczuć
tracą swój impet
Uciemiężone ich cielska pienią się syczą i przetaczają
– są wolne
Odchodzą ciągnąc ciężkie zmęczone łby
Rozległe wydmy poczucia winy
podkopujące wiarę we wiarę
Dławiący piach w ustach piekący piach w oczach
– rozsypują się
Wychodzę zaciągam się świeżym powietrzem
Prostuję ramiona
Mrużę oczy
Odpowiedz