Odbyłam ostatnio niezwykłą podróż – podróż w odległe rewiry mojego mózgu. Chciałam zgłębić kolejny, po medytacji, sposób na uwolnienie się od natrętnej gadaniny umysłu. Poszukiwałam również nowych sposobów na relaks. Interesowało mnie też pobudzenie swojej kreatywności. W każdym z tych obszarów podróż, wrażeniami z której zaraz się z Wami podzielę, przyniosła mi niesamowicie mocne doświadczenia.

Kierunkiem mojej wyprawy był Ocean Spokojny, ten na warszawskim Mokotowie, a celem – seans floatingu. Z jakiegoś powodu czułam, że chcę tam dopłynąć, więc po prostu zadzwoniłam i się umówiłam. Nie musiałam pakować walizki – wystarczył ręcznik i klapki. Przed podróżą nie wiedziałam o floatingu za dużo. Można powiedzieć, że nie byłam ani uprzedzona, ani nie oczekiwałam zbyt wiele. Dostałam natomiast tyle, że nie sposób zatrzymać tego tylko dla siebie.

Odetnij mózgowi bodźce i zobacz, co się stanie

Deprywacja to odcięcie, redukcja, pozbawienie czegoś. Deprywacja zmysłów  to innymi słowy odcięcie od bodźców zewnętrznych doświadczanych zmysłowo. Przeżyłam to podczas mojej podróży i po fakcie mogę śmiało napisać, że to było jedno z najintensywniejszych, a zarazem najprzyjemniejszych doświadczeń dla ciała i ducha, w jednym czasie. Przy czym słowo „czas” należałoby wziąć w tym wypadku w duży cudzysłów. Pięć podstawowych zmysłów człowieka to wzrok, słuch, smak, węch i dotyk. Odpowiednie narządy i receptory przetwarzają bodźce zmysłowe, a następnie cały ten materiał trafia do mózgu, do odpowiedniego ośrodka.

​Zastanawialiście się kiedyś, jak pracowałby Wasz mózg, gdyby odciąć mu bodźce płynące z zewnątrz?

Dr John C. Lilly (1915-2001), wynalazca komory deprywacyjnej, tak. Ten oddany swojej pracy naukowiec przez dziesiątki lat prowadził badania nad mózgiem ssaków. Szczególnie upodobał sobie ludzi i delfiny. W latach 50. XX w. zakładano (lecz nikt tego naukowo nie dowiódł), że pozbawiony dopływu wszelkich bodźców mózg po prostu się wyłączy. Lilly’emu coś się nie zgadzało i zaczął to podważać. A że interesował się nie tylko fizjologią, ale i psychoanalizą, życiem duchowym i  docieraniem do stanów poszerzających świadomość, rozpoczął dość szeroko zakrojone eksperymenty, zgodnie z zasadą moje ciało jest moim laboratorium.

Dociekliwość zaprowadziła Lilly’ego do pierwszej zbudowanej przez siebie komory deprywacyjnej. Komora była dźwiękoszczelna i światłoszczelna. Wchodziło się do niej nago i z maską tlenową. W środku ciało zanurzało się w roztworze o temperaturze zbliżonej do ciała człowieka. Urządzenie zapewniało niemalże całkowite odcięcie od bodźców zewnętrznych. Okazało się, że w takich warunkach mózg wcale się nie wyłącza, przeciwnie – wchodzi w zupełnie nowy tryb pracy, podczas której generuje doświadczenia nieporównywalne z tymi, jakich doświadcza się w świecie zewnętrznym.

Po pewnym czasie Lilly udoskonalił swój wynalazek – tym razem kapsuła była większa, wypełniona słoną wodą z Morza Karaibskiego, co zapewniało dużą wyporność. Ciało mogło więc swobodnie leżeć na wodzie, nie było też potrzeby zakładania maski tlenowej.

Po wielu latach jego wynalazek został unowocześniony, dziś jest znany i powszechnie dostępny na całym świecie. Każdy, kto ma na to ochotę, może wejść do komory deprywacyjnej i odbyć podróż do zakamarków własnego umysłu. Dzisiejsze zaawansowane technologicznie kapsuły wyglądają jak statki kosmiczne. Właśnie w jednej z nich odbyłam swoją pierwszą, i na pewno nie ostatnią, podróż przez ocean spokoju.

Dla kogo floating?

​Korzyści płynących (nomen omen) z floatingu, jest całe mnóstwo, fizycznych i psychicznych. W dzisiejszych czasach, gdy jesteśmy atakowani bodźcami z każdej strony, wytrzymanie 60 minut w kapsule może stanowić wyzwanie. Tym bardziej warto spróbować – polecam wszystkim przebodźcowanym.​ Ból, stres, bezsenność, nadciśnienie, intensywny sport, ciąża – na wszystkie te stany floating zadziała jak balsam na duszę i serum na ciało. Także sam roztwór, w którym człowiek się unosi, siarczan magnezu, jest świetnym sposobem na suplementację magnezu. Wchłanianie przez skórę jest znacznie skuteczniejsze niż łykanie tabletek.

Na początek szum morza

Godzinny seans kosztuje tyle, co dobry masaż, 120 zł. Korzyści odniesiesz już po pierwszym. Sesja rozpoczyna się krótkim instruktażem. Możesz zadawać najdziwniejsze pytania. Obsługa cierpliwie tłumaczy i wszystko objaśnia. To jest ten moment, w którym decydujesz, czy życzysz sobie dźwiękowe wprowadzenie w klimat, czy od razu chcesz mieć święty spokój. Ja wybrałam dźwięki i leżąc już w kapsule, przez pewien czas słyszałam szum morza i odgłosy  przelatujących ptaków. Potem dźwięk został wyłączony i zanurzyłam się w totalnej ciszy.

Podróż w najdalsze zakątki umysłu i medytacja w ciemności

Mając już pewne doświadczenia ze stanami poszerzającymi świadomość, jak np. oddychanie holotropowe czy różnego rodzaju medytacje, podczas których zmienia się częstotliwość fal mózgowych, nie czułam strachu. Przeciwnie, byłam otwarta na wszystko, co się wydarzy. Dość szybko weszłam w stan w głębokiego relaksu. Moje ciało i umysł przeniosły się do innego wymiaru. Miałam piękne świetliste wizje i niejednokrotnie traciłam, a raczej ZYSKIWAŁAM 🙂 poczucie bycia we własnym ciele. Niemalże na żądanie do niego wracałam i ponownie wybierałam się na kolejne wycieczki, przy akompaniamencie bijącego serca, jedynego dźwięku, jaki był dostępny moim uszom.

Podczas sesji miałam też kilka trudnych momentów, kiedy czułam, że coś mi grozi, że kapsuła się zatrzaśnie i z niej nie wyjdę. To były chwile, kiedy mózg się włączał ze swoją natrętną gadaniną i ryczał jak wielki tygrys. Dość szybko go jednak pacyfikowałam i siłą woli programowałam na piękne, czyste doznania. Po chwili umysł szedł ze mną krok w krok jak grzeczny piesek. Szedł tam, gdzie chciałam i w tempie, jakim chciałam. Otworzyłam się na wszystkie trudności i jedną po drugiej wyłączałam, bardzo świadomie. Przychodziło mi to niezwykle łatwo, ponieważ nic mnie nie rozpraszało i mogłam się skupić wyłącznie na tej aktywności. Kilka razy miałam ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza, na zmianę robiło mi się gorąco i chłodno. Ponownie, siłą świadomości zaopiekowałam się i tymi doznaniami, i zneutralizowałam je jedno po drugim jak poprzednie.

Doświadczyłam całkowitej akceptacji świata i wszystkich trudności. Dało mi to wiele radości i wewnętrznej siły.

Zauważyłam, że im częściej funduję sobie taki stan totalnej akceptacji, np. podczas medytacji, pozytywne skutki tego stanu rozciągają się na całe moje życie, przenoszą do wszystkich dziedzin i trwają coraz dłużej, w końcu stają się immanentną cechą życia, tak naturalną jak oddychanie.

Moja sesja trwała godzinę, na tyle się zdeklarowałam i po takim czasie zostałam „wybudzona” podobnym delikatnym szumem i dźwiękami natury. O czasie piszę tu jednak wyłącznie umownie, ponieważ poczucie czasu kompletnie straciłam  (o to m.in. w tym doświadczeniu chodzi!). Czas mogę więc opisać jako początek, środek i zakończenie. I właśnie owo zakończenie było najmniej miłym doznaniem, ponieważ nie chciało mi się stamtąd wychodzić! Następnym razem spróbuję nieco dłużej.

​O ile krótkotrwała deprywacja może przynieść wiele dobrego, o tyle długotrwałe odcięcie od bodźców zmysłowych może powodować napady lęku, halucynacje i inne nieprzyjemne skutki. Takie doświadczenie opisywał Stanisław Lem w jednym z opowiadań o pilocie Pirxie „Odruch warunkowy”.

Pirx przeszedł wiele rzeczy i stanów. Nie było go jakiś czas, potem znów był, powielony, potem coś wyjadało mu cały mózg, potem działo się wiele zawiłych, bezsłownych potworności — spajał je strach, który przeżył i ciało, i czas, i przestrzeń. Wszystko.

Fikcyjny bohater Lema wytrzymał w kapsule 7 godzin, a cały seans odbywał się pod presją egzaminatorów i wobec groźby punktów karnych. Ty na szczęście nie jesteś do niczego przymuszany i w razie nieprzyjemnych objawów w każdej chwili możesz seans przerwać – po prostu otworzyć właz i wyjść. Warto zacząć od 45-60 min i stopniowo sprawdzać, czy to dla Ciebie dobre. Nie traktuj mojego opisu jako uniwersalne wskazanie dla wszystkich. Trzeba wiedzieć, że się chce i czuć gotowość na zamknięcie się w małym, ciemnym miejscu na kilka kwadransów. Wszystkim, którzy mają klaustrofobię, na logikę zdecydowanie odradzam.

Zamiast do biura idź do kapsuły

Słyszałam o pewnym entuzjaście floatingu, być może jest fanem Lema, który przychodzi do kapsuły na 8 godzin! Dzień wcześniej ogranicza jedzenie i przyjmuje mniej płynów. Gdy ma coś do wykminienia, zamiast do biura – idzie do kapsuły. Tam pomysły same do niego… przypływają.

Pamiętasz Johna Lilly’ego z początku tekstu? Otóż odkrył on w swojej komorze, że może programować swoje przeżycia, tak jak podczas świadomego śnienia. Doświadczał też niezwykle głębokiego relaksu i wpadał na bardzo kreatywne pomysły, często zmieniające dotychczasowy sposób, w jaki nauka opisywała ludzki mózg. Lilly wchodził do swojej kapsuły w konkretnej intencji – by coś zrozumieć lub do czegoś dotrzeć. Z mojej osobistej perspektywy – ma to głęboki sens.

Zastanawiam się nad pewnym coachingowym eksperymentem

Wyobraź sobie, że podczas jednej z naszych sesji programujemy Ciebie, a właściwie Twój mózg, na poszukiwanie odpowiedzi na ważne dla Ciebie pytania. Zamykasz się z tym w kapsule, a po godzinie masz odpowiedzi, które następnie pomagam Ci uporządkować na sesji coachingowej. Ciekawe, prawda? 

Podejrzewam, że to może być tak, że to, z czym przychodzisz, to podczas sesji otrzymasz. Prawdopodobnie mózg wyświetli Ci to, czego aktualnie potrzebujesz. Albo pokaże, czego się boisz – tak jak często ma to miejsce w przypadku stanów poszerzających świadomość.

Skutki floatingu

Przez kilka godzin po sesji czułam się, jakbym unosiła się w powietrzu. Nogi miałam lekkie jak piórka. Wracałam do domu na pieszo, przez park, trzymając za rękę mojego ukochanego (który również w tym samym czasie co ja odbywał swoją sesję w oddzielnej kapsule, w sąsiednim pomieszczeniu) i buzia śmiała mi się przez całą drogę. Poczułam też wilczy głód, a po jego zaspokojeniu zasnęłam jak dziecko i spałam bardzo wytrwale, śniąc piękne, kolorowe sny. Całe moje ciało było niesamowicie zrelaksowane także przez cały kolejny dzień. Zwłaszcza nogi, kark i plecy.

Floating zafascynował mnie do tego stopnia, że wiem już, że wkrótce wybiorę się na kolejną sesję – tym razem, by rozkminić pewne pomysły. Chcę sprawdzić, jak to jest odciąć wszystkie rozpraszające bodźce i skierować cały potencjał mojego umysłu w jeden, bardzo konkretny obszar. Czuję, że przeżycie będzie tym razem zupełnie inne. Popływamy, zobaczymy.

Komentarze

komentarzy

Odpowiedz