Jak uchronić przed nim nasze dzieci?

Zadawaliście sobie kiedyś pytanie, jaki kontakt z przyrodą mają Wasze dzieci? W jaki sposób jej doświadczają? I czy w wystarczającym stopniu? Braku kontaktu z naturą nie da się zastąpić bez wyraźnej straty: fizycznej, poznawczej, psychicznej czy duchowej. Jak temu przeciwdziałać i dlaczego warto – o tym jest ten tekst.

 

Znajdziesz tu także wywiad z zakręconymi przyrodnikami-przewodnikami, których poznałam w Beskidach. Maja i Bogdan są założycielami Pracowni Edukacji Żywej i robią świetną robotę, edukując dzieci i niejako na nowo przywracając je przyrodzie. Naukowcy, wykładowcy, oboje z tytułami naukowymi w kieszeni, na co dzień wkładają solidne buty i kurtki, i idą do lasu. Miałam przyjemność spędzić w ich towarzystwie kilka dni. To była świetna okazja, by zapytać ich o wiele spraw, które nurtują współczesnego człowieka.

 

Jeśli jesteś rodzicem, przeczytaj tę rozmowę. Ten tekst może Cię również zainteresować, jeśli zagubiłeś się w miejskiej dżungli albo jeśli czujesz, że łączy Cię z naturą bardzo ważna więź i chcesz ją pogłębić. Ja to poczułam i podjęłam kilka kroków. Może okażą się one przydatne także dla Ciebie.

 

Czym innym jest mieć wiedzę na temat przyrody, a czym innym jej doświadczać. Czym innym uprawiać sport na łonie natury, a czym innym wejść w las i pochylić się nad listkiem mięty czy macierzanki. Kto dzisiaj to robi? Owszem, nasze dzieci mają głowy naszpikowane suchymi faktami rodem z Wikipedii, ale niestety kosztem coraz mniejszego kontaktu z naturą.

 

System edukacji szkolnej, poza rzadkimi wyjątkami, które zasługują na ochronę nie mniej niż goryczki, kumaki czy myszołowy, niestety sprzyja takiej suchofaktologii. Na doświadczanie natury w lesie, w terenie, często nie starcza czasu. Albo, co gorsza, chęci. I nie myślę tu tylko o nauczycielach, ale o całym systemie dzieci-rodzina-szkoła-natura.

 

W związku z tym coraz więcej dzieci na całym świecie dotyka zespół deficytu kontaktu z naturą. Problem jest na tyle poważny, że doczekał się fachowej literatury na ten temat, popartej licznymi badaniami. Zwłaszcza książka Richarda Louva, „Ostatnie dziecko lasu”, wnosi bardzo wiele do tematu.

 

Powodów coraz mniejszego kontaktu dzieci z naturą jest wiele. Miejskie życie i powszechna digitalizacja to podstawowe z nich. Louv analizuje wiele czynników, a jako główne podaje trzy powody:

 

  • kryminalizacja zabawy wśród przyrody (nakazy, zakazy, absurdalne przepisy, np. zakaz robienia domków na drzewie w niektórych stanach USA bez pozwolenia na budowę!)
  • kurczenie się powierzchni terenów dzikich miejsc zabawy w miastach
  • kurczenie się czasu wolnego w rodzinach.

 

Patrząc ze swej zawodowej perspektywy, do listy powodów dodałabym jeszcze przekonania. Bo największym problemem nie jest brak dostępu do natury, ale nasze przekonania na jej temat. Dzisiejsze dzieci dorastają w przekonaniu, że przyroda jest niebezpieczna, a w lesie grozi im niebezpieczeństwo. Takie postawy przejmują od rodziców, więc to my, dorośli, mamy tu pracę do wykonania.

 

A zatem od zmiany świadomości i przekonań należy zacząć, jeśli chce się odbudować więź z naturą.

 

 

fot. Magdalena Gołda

Korzyści płynących z kontaktu z przyrodą jest co niemiara

I wszystkie potwierdzone w wieloletnich badaniach. Wystarczy wspomnieć:

 

  • Większe skupienie w przypadku dzieci nadpobudliwych
  • Większa wrażliwość i kreatywność
  • Spadek poziomu stresu
  • Równowaga w postrzeganiu świata wieloma zmysłami.

Louv pisze o wielu udokumentowanych przypadkach, w których kontakt z naturą pomagał pacjentom w powrocie do zdrowia. Jak wykazał dr Howard Frumkin, już samo patrzenie na drzewa przez szpitalne okno pomagało pacjentom po operacji woreczka żółciowego szybciej wrócić do zdrowia w porównaniu z pacjentami, którzy za oknem mieli murowaną ścianę.

 

​Inny raport donosi, że przyglądanie się rybkom w akwarium znacznie obniża ciśnienie krwi. Patrzenie już choćby na samą fotografię przyrody, np. drzew w lesie, skutecznie obniża poziom stresu. Koncept leczniczego wpływu krajobrazu znany jest człowiekowi od stuleci. Już ponad dwa tysiące lat temu Chińczycy zakładali ogrody, które przynosiły korzyści dla zdrowia.

 

​Wracając do naszych dzieci, warto podkreślić, że zarówno czas przeznaczony na zabawę, jak i jego jakość, to niejedyne ważne elementy. Bo równie ważny jest czas zabawy niezorganizowanej, twórczej, badawczej. To w dzisiejszych czasach bardzo niedoceniany przez rodziców aspekt. I ma ogromne znaczenie dla rozwoju dziecka. Tymczasem współcześni rodzice za wszelką cenę „animują” dzieci. Mamo, nudzę się – kiedy słyszymy takie słowa, możemy powiedzieć: – Wyjdź na dwór. Za chwilę na pewno wymyślisz coś fajnego. I rzeczywiście, przeważnie tak się dzieje.

 

 

fot. Magdalena Gołda

 

 

Dla mnie, dziewczyny, która spędzała każde wakacje dzieciństwa, ganiając po polach i lasach, wspinając się po drzewach, jedząc morwy, śliwki i czereśnie prosto z gałęzi, przyglądając się żabom, motylom i robaczkom, grzebiąc patykami w piasku na ścieżkach polnych i leśnych, kontakt z naturą jest niezwykle ważny. Jest więc dla mnie oczywiste i naturalne, że to samo chcę pokazać mojemu dziecku. W codziennym pędzie po miejskiej dżungli łatwo zatracić to uczucie, że wszyscy jesteśmy częścią natury. Dlatego te wakacje spędziliśmy na łonie przyrody – ale nie tej stanowiącej tło dla rekreacji czy turystyki, ale dosłownie w lesie, na mchu, z nosem przy ziemi, pomiędzy drzewami. W tych okolicznościach odkryliśmy jeszcze jedną wartość – jakościowy czas spędzany z dziećmi przełożył się na wyjątkowo piękny patchworkowy team building. Ale to już temat na osobny tekst.

Na wakacje do lasu

Jesteśmy w sercu Beskidów. To naturalne środowisko życia dzikich zwierząt i licznych gatunków roślin, z czego wielu pod ochroną, np. goryczek, storczyków, kopytników, dziewięćsiłów, mieczyków, jak i myszołowów czy kumaków.

 

Siedzimy w środku lasu w gronie kilku dorosłych i niewielkiej gromadki dzieci. Jesteśmy tu, ponieważ skorzystaliśmy z zaproszenia założycieli Pracowni Edukacji Żywej, dr Mai Głowackiej i dra Bogdana Ogrodnika. Maja i Bogdan, para w lesie, w pracy i w życiu, to pozytywnie zakręceni przyrodnicy. W ramach założonej przez siebie fundacji tworzą ciekawe programy edukacyjne, zwłaszcza dla małych dzieci (a przy okazji korzystają z nich także rodzice i nauczyciele). Ich celem jest w naturalny, niewymuszony sposób zachęcić miejskie dzieci do obcowania z lasami, polanami, łąkami i górami.

 

Podczas kilku dni intensywnego doświadczania natury, wszyscy, zarówno my dorośli, jak i nasze dzieci, przeszliśmy w tryb działania leśnych ludków. Jak wygląda leśny ludek? Ma plecak, kalosze albo inne solidne buty, spodnie, pelerynę, lupę, latarkę-czołówkę, kawałek karimaty, linę i… czajnik do gotowania ziołowej herbaty. Na wypadek deszczu leśnemu ludkowi przyda się jeszcze wodoszczelny materiał, który można rozwiesić na linkach pomiędzy drzewami. Podobnie jak gruby sznur, z którego z kolei można zrobić dzieciom huśtawkę i park linowy. Jego siła jest magnetyczna: bez opamiętania wspinają się w nim wszystkie ludki, nawet 3,5-latki czy 7-latki ze złamaną ręką.

 

 

fot. Magdalena Gołda

Co robi leśny ludek?

W lesie leśny ludek może siedzieć kilka godzin i nie zabraknie mu atrakcji. Jeśli jest się małym ludkiem, można ćwiczyć umiejętności, m.in.:

  • strugania patyków
  • śledzenia śladów zwierząt
  • brania pod lupę robaczków i listków, które w powiększeniu wyglądają jak wielobarwne smoki
  • rzucania szyszkami do wiaderka
  • a w wersji dla małych Indian – bezszelestnego skradania się po lesie, robienia amuletów i totemów wybranych Zwierząt Mocy.​ 

 

 

 

fot. Kuba Jędrzejek

fot. Kuba Jędrzejek

 

W drodze do lasu podjadamy prosto z krzaczków maliny, jeżyny i jagody. Mamy ze sobą kanapki, herbatę robimy na miejscu, z liści mięty i malin. Czas płynie zupełnie inaczej. Rozciąga się jak okiem sięgnąć i pachnie świerkowymi szyszkami. Wszyscy, mali i duzi, jesteśmy na tlenowym haju, więc wiele spraw jawi się z zupełnie innej, lepszej strony. Konflikty wśród małych ludków, nawet jeśli wybuchają, trwają tyle, co zerwanie jagody i włożenie jej do buzi. Nawet nuda wygląda inaczej – grzebanie patykiem w ziemi po chwili zamienia się w ciekawe znalezisko. Zaraz biegną do niego wszystkie ludki, by przyjrzeć się kolejnemu ciekawemu okazowi paproci, krwawnika, żuczka, trzmiela czy gąsienicy.

Pan i Pani od przyrody

Podczas kilku dni leśnych przygód Maja i Bogdan są dosyć zajęci organizowaniem naszych wypraw. Ostatniego dnia nasi przyrodnicy-przewodnicy przyjmują moje zaproszenie do rozmowy. Mam mnóstwo pytań, które zadaję z myślą o Was, moich Czytelnikach. Mam nadzieję, że wnioski z niej płynące będą dla Was ciekawe. I zwrócą Was i Wasze dzieci w stronę przyrody.

 

 

dr Maja Głowacka i dr Bogdan Ogrodnik | fot. Kasia Dzieszko | kasiadzieszko.pl

 

Magdalena: ​
– Macie ogromne doświadczenie w odbudowywaniu kontaktu pomiędzy dziećmi i przyrodą. Edukujecie, jak ważna jest przyroda i zaznajamiacie z nią nawet największych mieszczuchów. Czy możecie powiedzieć, co dla współczesnych dzieci jest największą przeszkodą w kontakcie z naturą? No i jak uchronić je przed zespołem deficytu natury? Jak wynika z Waszego doświadczenia?
​​

Bogdan:
– Dzisiejsze życie wygląda tak, że zbyt wiele rzeczy rozprasza młodych ludzi. Przeszkodą jest więc i styl życia, i „atrakcyjność" innych rozrywek, przeważnie wirtualnych. Na to nakłada się brak świadomości rodziców, a zatem i ich dzieci, jak ważny dla rozwoju i zdrowia człowieka jest kontakt z przyrodą. Potrzebna jest więc wiedza, edukacja i rozbudzanie świadomości.

 

Maja:
– Dopóki przyrodę będziemy traktować wyłącznie jako rekreację, to niewiele się zmieni.

 

Potrzebny jest osobisty kontakt z naturą. W przeciwnym razie przyroda pozostanie w świecie dziecka na poziomie abstraktu.

 

– Żeby skorzystać z takiej oferty jak np. Wasza, potrzeba pewnego impulsu, chęci. Nie wszyscy je odczuwają. Jak można zachęcać ludzi, aby wyszli z domów i poszli do lasu? Jak Wy to robicie?

 

Maja:
– Naszą ideą jest aranżować takie sytuacje, dzięki którym dzieci będą miały szanse nawiązać właśnie ten osobisty kontakt z przyrodą. Przeważnie pracujemy z grupą wiekową 3-7 l. i przekonaliśmy się, że każde dziecko potrzebuje innego klucza. Trzeba trafić w konkretną grupę  z konkretnym scenariuszem. Chłopcy około 7 r.ż. mogą potrzebować zachęty np. w postaci zdobywania różnego rodzaju sprawności. Albo zabawy w Indian. Inne dzieci z kolei uwielbiają robić zielniki, zbierać do nich roślinki, suszyć je i podpisywać. Każdorazowo staramy się dobierać nasze aktywności odpowiednio do danej grupy dzieci.

 

– Gdy spojrzeć na historię człowieka z perspektywy tysięcy lat, to widać, że dopiero od niedawna człowiek jest miejskim zwierzęciem. Co to może oznaczać dla człowieka jako gatunku? Jak Wy to widzicie?

 

Bogdan:
– Pokusiłem się kiedyś o takie przeliczenie na pokolenia i trochę z pamięci przytoczę Ci teraz coś, co mi wyszło, a co będzie odpowiedzią na Twoje pytanie. Otóż wyszło mi, że około 100 000 pokoleń człowiek przeżył w kulturze łowiecko-zbierackiej, około zaledwie 400 pokoleń w kulturze rolnej, 10 pokoleń w kulturze przemysłowej i teraz mamy 2. pokolenie w kulturze wirtualnej. Z punktu widzenia zdolności adaptacyjnych człowieka, nie mamy szans przystosować się bezboleśnie do świata tak innego od tego, w którym spędziliśmy tysiące pokoleń. Za to przystosowanie płacimy potężną cenę. Możemy ją oczywiście zmniejszyć, ale wymaga to świadomej pracy, świadomego działania.

 

fot. Magdalena Gołda

 

 

– Wiele dzieci jest dziś przebodźcowanych, co skutkuje różnymi problemami, np. ze skupieniem uwagi. Richard Louv w swojej książce „Ostatnie dziecko lasu" wylicza szereg korzyści wynikających z kontaktu z naturą, m.in. pisze, że można w ten sposób skutecznie leczyć nadpobudliwość u dzieci. Macie jakieś doświadczenia w tym względzie?

 

Maja:
– Bardzo fajnie, że o to pytasz, bo wokół tej sprawy narosło wiele nieporozumień.

 

Tak, jest to dowiedzione naukowo, że kontakt z przyrodą zmniejsza zespół nadpobudliwości u dzieci.

 

To jest właśnie taki paradoks, bo natura dostarcza bardzo wielu bodźców, a jednocześnie nadpobudliwość leczy. Jest to możliwe, ponieważ bodźce płynące z kontaktu z przyrodą idealnie harmonizują z tym, czego taki dorastający młody człowiek potrzebuje. Kolory liści, kształty szyszek, faktura mchu, smak jagód prosto z krzaczka, zapach świerku – to są wszystko bodźce, które są dla dziecka przyjazne, rozwojowe. Stymulują nie tylko rozwój poznawczy, ale również sensoryczny. I jest to najbardziej naturalne, najbardziej przyjazne otoczenie dla istoty ludzkiej.

 

– Z mojego doświadczenia w pracy coachingowej wynika, że ludzie często mają ograniczające przekonania na wiele tematów, w tym na temat przyrody, spędzania czasu na łonie natury. Postrzegają ją jako coś niebezpiecznego, wręcz obcego, przerażającego. Co na ten temat myślicie?

 

Bogdan:
– Rodzice czasem się boją, że w lesie ich dzieci za bardzo się wybrudzą. Wtedy ja im mówię, że w lesie nie ma  brudu. Ziemia to nie brud. To pięknie pachnąca gleba. Dzieci uwielbiają dotykać kory, mchu, grzebać w ziemi. Tak jak Maja mówiła, bodźce płynące z przyrody to są właśnie takie bodźce, na które organizm dziecka wręcz czeka. Te bodźce przyswajały dzieci od setek pokoleń. Jako gatunek ludzki jesteśmy do ich odbioru naturalnie przystosowani. Mamy to zapisane głęboko w naszych ciałach, w naszej psychice. Gdy organizm nie otrzymuje takich jakościowych bodźców, powstaje luka, zaczyna się zamęt, właśnie ów deficyt, o którym mówisz. Jeśli przeskoczymy ten etap rozwoju, pomijając w nim przyrodę, to będzie tak, jak byśmy nie dostali podstaw.

 

Maja:
– Tak, zdecydowanie. Też często widzimy, że to nie brak dostępu do przyrody czy brak pomysłu na kontakt z nią, jest przeszkodą, ale właśnie postawa i przekonania rodziców. Często jest tak, że rodzice, którzy sami mieli szansę spędzić dzieciństwo blisko przyrody, np. na wsi, w dorosłym życiu przestają sobie cenić ten kontakt, bo wydaje im się on mało atrakcyjny.

 

Bogdan:
– Zdarza nam się słyszeć od takich rodziców, że oni chcą zapewnić swoim dzieciom „coś lepszego", coś, czego oni sami nie mieli. Zapisują więc swoje pociechy na niezliczoną ilość zajęć dodatkowych, co szczelnie wypełnia dobę i grafik takiego dziecka. A na poznawanie przyrody zwyczajnie nie starcza już czasu. Oczywiście rodzice robią to w dobrej intencji, uważają, że tak jest lepiej.

 

Jednak gdy młody człowiek dorasta bez kontaktu z przyrodą, powstaje luka, której nie da się wypełnić czymś innym.

 

Organizm człowieka odbiera to jako brak czegoś. Ale na poziomie słów ciężko to zdiagnozować. Dopiero gdy następują poważne odstępstwa od normy w rozwoju dziecka, problemy ze zdrowiem, alergie, zastanawiamy się, gdzie popełniliśmy błąd.

 

 

fot. Kuba Jędrzejek

 

 

– No właśnie. Jak to zmienić? Od czego zacząć? Bo jednak trafiają do Was rodzice świadomi, którzy wiedzą, co robicie i oni chcą brać w tym udział. A co z resztą? Pytam o to, bo chciałabym tym tekstem zachęcić również tych, którzy nie widzą wartości w obcowaniu z przyrodą. Przekonanych nie muszę przekonywać. Jakie są postawy wśród rodziców? Z czym się spotykacie? No i jak w tym wszystkim Wy jesteście odbierani?

 

Maja:
– Czasem jesteśmy postrzegani jako wariaci w zabłoconych butach, którzy przykuwają się do drzew i walczą o niewycinanie puszczy. Nie jesteśmy ekologami w takim znaczeniu tego słowa. Nie czujemy się także nauczycielami czy edukatorami, bo edukacja to według nas nie jest coś skończonego, od-do, tylko życie samo w sobie. Jesteśmy raczej przewodnikami dzieci po świecie przyrody. Założyliśmy fundację, Pracownię Edukacji Żywej, by móc wyjść z ciekawą ofertą do szerokiego grona. Mamy zajęcia w przedszkolach, prowadzimy autorskie warsztaty dla grup zorganizowanych. Trafiają do nas także rodzice tacy jak Ty, którzy świadomie wybierają ten sposób spędzania wolnego czasu. Naszym celem jest wyciąganie dzieci sprzed komputerów i przywracanie ich przyrodzie. Jeśli po spotkaniu z nami dziecko powie, że było super, to już jest dla nas nagroda. Bo wierzymy, że ten osobisty kontakt z naturą będzie miał szansę skutkować w przyszłości włączeniem przyrody w osobistą mapę świata takiego młodego człowieka. A więc zacząć możemy od podsuwania dzieciom takiego sposobu spędzania czasu. Jak już mówiliśmy wcześniej, ważny jest klucz dotarcia do danej grupy wiekowej, jakiś pomysł, scenariusz. To, co robimy od lat, na razie świetnie działa. Jesteśmy więc dobrej myśli, że ten deficyt, o który pytałaś, jest do nadrobienia.

 

– Robicie kawał świetnej roboty. Trzymam za Was kciuki. I dodam jeszcze, że bardzo bym chciała, by powstała taka książka jak „Ostatnie dziecko lasu", ale z polskim tłem, polskim lasem, rodzimymi przykładami i badaniami.

 

Maja:
– Bardzo się cieszę, że o tym wspominasz, bo to jest także nasze marzenie, by taka książka powstała i chcielibyśmy ją napisać. Mamy mnóstwo pomysłów, wiele wniosków i właściwie gotowy konspekt. Chcemy jeszcze zrobić porządne badania na temat związku dziecka z przyrodą w Polsce. No i potrzebujemy jeszcze uzbierać środki na wydanie tej książki.

 

– Już jestem wielką fanką tej idei, by Wasza książka powstała, i jeśli mogę jakoś pomóc, np. nagłaśniając temat, to choćby tym wywiadem chcę dorzucić od siebie małą cegiełkę. Czy na zakończenie możecie podać jakiś przykład z Waszej pracy, który świadczyłby o tym, że kontakt z przyrodą ma tak dobry wpływ na dzieci? Mieliście jakieś konkretne, pozytywne odkrycia na tym polu?

 

Maja:
– Tak, mieliśmy wiele takich odkryć. Zauważyliśmy, że obcując z przyrodą, dzieci przekraczają swoje ograniczenia i lęki. Dostarczają sobie także bodźców estetycznych, czasem z obserwacji przyrody rodzą się plastyczne talenty. Mogę też podać tu przykład chłopca, który miał problemy z utrzymaniem uwagi, a więc postrzegany był w szkole jako ten sprawiający kłopoty, który nie usiedzi na miejscu. Podczas naszych zajęć potrafił przesiedzieć z lupką 15 minut, co dla jego opiekunów i niego samego było bardzo dużym sukcesem. Gdybyśmy takiemu dziecku regularnie podsuwali tego typu aktywności, problem z uciekającą uwagą na pewno udałoby się wyraźnie zminimalizować. A przy okazji rozbudzić w nim nową pasję. Bo obserwowanie okazów przyrody w powiększeniu sprawiało mu wielką frajdę.

 

– Kochani, bardzo Wam dziękuję za rozmowę. I za cudowny czas w Waszym towarzystwie.

 

Maja:
– My też Ci bardzo dziękujemy. Bardzo się cieszę, że to, co robimy uważasz za dużą wartość i że chcesz podzielić się tym ze swoimi Czytelnikami. Bardzo chętnie poszerujemy Twój tekst na naszym Facebooku.

 

Bogdan:
– Dzięki, Magda, to była duża przyjemność.​

Polecane książki
Richard Louv „Ostatnie dziecko lasu”
 

Komentarze

komentarzy

Odpowiedz